sobota, 26 stycznia 2013

Rozdział 20



- Oh… Jak ja kocham poniedziałki! – krzyknął rozbawiony Klaus, mierząc mnie dziwnym wzrokiem pod wpływem, którego zrobiło mi się gorąco. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem wypisanym na twarzy.
- Od rana spotykam same piękne kobiety – wyjaśnił  krótko. Czy on zwariował? Byłam zmęczona, spocona i na pewno nie wyglądałam ładnie, więc tym razem wytrzeszczyłam na niego oczy na co on zaśmiał się pogodnie.
- Ugh… Czy mógłbyś mnie wpuścić do domu? – zapytał, ponieważ nadal zasłaniał mi wejście swoim ciałem. Chciałam mu jak najszybciej zniknąć z oczu zanim cała moja twarz stanie się czerwona jak burak.
- Oh.. Tak. Gdzie moje maniery? Zapraszam – powiedział i usunął się lekko na tyle, że tak naprawdę nie dało się go wyminąć.
Kiedy niechcący otarłam się o jego tors ramieniem poczułam się jak króliczek w klatce. Byłam przestraszona mimo że miałam pewność, że w domu są moi znajomi, a hybryda jak na razie nie chce mnie skrzywdzić. Do cholery! Ten osobnik miał ponad tysiąc lat! Jednak to nie to zwaliło mnie z nóg.
Na sofie leżała blada Elena, z której dosłownie odsączano krew do szpitalnych woreczków. Chciałam do niej podbiec, ale zobaczyłam siedzącego obok w fotelu Damona spokojnie popijającego Burbona.
Zatrzymałam się w połowie drogi i ostrożnie popatrzyłam na wampiry. Dopiero teraz zauważyłam jak bardzo mają podobne charaktery. Prawie jak rodzeństwo, a z jednym z nich mieszkam w jednym domu.
- Co tu się dzieję? – zapytałam ze ściśniętym gardłem.
- O! Wrócił nasz ranny ptaszek – zaszydził czarnowłosy i wstał z fotela, na co ja delikatnie cofnęłam się w tył trafiając na coś stojącego za mną.
- Nie gap się tak tylko znajdź trochę czekolady naszej Elenie. Przyda jej się do funkcjonowania dziś… - powiedział mi do ucha Niklaus.
Podskoczyłam na jego słowa i szybko ruszyłam do kuchni. Trzęsącymi się palcami przeszukiwałam półki i szafki, kiedy z salonu dobiegały salwy śmiechu wampirów. Rozbawił ich mój strach! To chore!
Kiedy w końcu znalazłam tabliczkę ciemnej czekolady pognałam z nią z powrotem, ale na szczęście brązowooką już odłączono od tej całej aparatury.
- Dziękuje – powiedziała słabo, kiedy przysiadłam obok niej i podałam jej sztuczną dawkę energii.
- A gdzie Stefan – zapytałam cicho dziewczynę.
- Nigdy nie może na to patrzeć, więc wysłałam go na polowanie – uśmiechnęła się delikatnie – Nie martw się nic mi nie będzie.
- Nie chce przeszkadzać, ale muszę sie już z wami pożegnać moje piękne panie – powiedział blondyn i delikatnie ucałował nam dłonie – A co do ciebie Amelio, chętnie bym się z tobą spotkał. Kto wie może któreś z moich hybryd byłby idealnym mężczyzną dla ciebie?
W odpowiedzi usłyszeliśmy tylko groźne warknięcie Damona, co bardzo rozbawiło pierwotnego.
- Do zobaczenia przyjacielu – krzyknął jeszcze i zabierając woreczki krwi wybiegł z pensjonatu.
Odetchnęłam z ulgą. Zdecydowanie jego obecność mnie stresuje.
- Klaus chce stworzyć nowe hybrydy? – zapytałam głupio. Przecież to było jasne.
- Cóż, kilka ostatnio zabiłem – powiedział obojętnie czarnowłosy. – Za pół godziny masz być w szkole. Nie wiem czy o tym wiesz? – dopowiedział po chwili unosząc brwi.
Jednak ja nadal tam siedziałam i myślałam. Propozycja Klausa mogła mieć drugie dno. Czy mógłby mi pomóc odleźć moich przyjaciół? Może i tak ,ale za jaką cenę? Dreszcz przebiegł mi po plechach. Chyba nie chce wiedzieć, czego chciałby w zamian.
- Zostało ci dwadzieścia piec minut i jeśli nada tu będziesz siedziała to zawiozę cię w takim stroju na zajęcia – powiedział rozbawiony Damon.
- Eleno, jak się czujesz? – powiedział zatroskany Stefan.
Kurde nawet nie widziałam kiedy wszedł.
- Ok. ok. już idę – powiedziałam.
- A o tym co robiłaś dziś rano z Alarickiem pogadamy wieczorem – powiedział z dziwnie poważna miną starszy z braci.
Ups? Chyba mam problem? No przecież nic takiego nie zrobiłam! Ja tylko chce się nauczyć zabijać takich jak on…
Wzięłam szybki prysznic, bo na kąpiel było za mało czasu i ubrałam się w czarne rurki i czarną bokserkę, a na to skórzaną kurtkę. Włosy zostawiłam rozpuszczone, a na nogi wcisnęłam balerinki.
Zjeść już nic nie zdążyłam. Biegiem wsiadłam do samochodu Stefana, w którym czekała już na mnie ze swoja dziewczynę, która wyglądała o niebo lepiej niż pół godziny temu.
Wzięłam kilka głębszych oddechów. W szkole w końcu wszystko będzie normalne. Zero problemów z wampirami i wilkołakami. Będą tylko uczniowie i wkurzający nauczyciele. Chyba po raz pierwszy powiem, że brakowało mi szkoły.
Moje pozorne szczęście rozwiało się już po wejściu do szkoły. Zaraz podeszła do nas Caroline, Boninie, a za nimi Tyler. Każde z nich nie było zwykłymi ludźmi W sumie do szkoły przyjechałam z wampirem…
- Amelia, ta blondynka to Rebekah – siostra Klausa uważaj na nią .
Świetnie jeszcze pierwotnych mi tu brakowało.
Po krótkiej uprzejmej wymianie zdań szybko uciekłam od tych paranormalnych osobników. Pragnęłam odrobiny normalności. Weszłam do pracowni historycznej witając krótkim skinięciem głowy Alarica i usiadłam w jednej z ławek. Wyjęłam kartkę i zaczęłam w niej bazgrać.
- Co to takiego? – wyrwał mnie z zamyślenia głos obok.
Popatrzyłam na kartkę z krzywą miną.
- Symbol Jedności Los Angeles…
- Nigdy o takim nie słyszałem
- Bo to tylko legenda. Nikt nigdy nie potwierdził istnienia takiej organizacji – podniosłam powoli wzrok na rozmówcę – był niesamowicie przystojny. Jego zielone oczy iskrzyły się jak u chłopca szukającego nowych przygód, ale ciało mówiło, że już nie był dzieckiem.
- Ja przyjechałam tu z LA, a nigdy nic takiego nie słyszałem.
- Naprawdę? Ja też przyjechałam tu dopiero w te wakacje – powiedziałam z radością i niepokojem. W myślach przeszukiwałem jego twarzy wśród znajomych z Los Angeles. Nikogo takiego sobie nie przypominałam.
- Szybko sobie zjednałaś tu przyjaciół – powiedział pokazując na wchodzącą do pracowni Caroline i Stefana.
- Tak to prawda.
- Nie uważasz, że są jacyś dziwni? – zapytał, a ja zaczęłam się wiercić nerwowo na siedzeniu.
- Nieee – odpowiedziałam starając zapanować nad głosem.
- A co cię sprowadza do MF- zapytałam próbując odwrócić jego uwagę od wampirów.
- Cóż, szukam moich… przyjaciół. Jedna z nich – Alice – przyjechała tu i już nie wróciła – powiedział wlepiając we mnie dziwne spojrzenie. Jakby chciał sprawdzić moją reakcję.
Amelia, uspokój się – powtarzałam sobie w myślach.
- Przykro mi - ucięłam szybko, bo na szczęście nauczyciel rozpoczął zajęcia.
Wyjęłam telefon i wystukałam wiadomość do Alarica i Stefana : Mamy problem…
Trochę śmiesznie wyglądało jak nauczyciel odczytał wiadomość w tym samym momencie co uczeń, ale miałam to gdzieś. Jedno jest pewne, że ktoś szuka moich przyjaciół i dziwnie wpatruje się w wampiry… 
________________________________________________________________
Przepraszam za ewentualne błędy, ale nie miałam kiędy sprawdzić, a już zaraz znikam do znajomych...
Proszę o komentarz, moi kochani czytelnicy ;*

sobota, 19 stycznia 2013

Rozdział 19



Budzik dzwonił nieprzerwanie od kilku minut, ale moje ociężałe oczy nie chciały się otworzyć. Głowa bolała mnie tak bardzo, że sama myśl o wstaniu sprawiała, że chciało mi się płakać. Wyciągnęłam rękę, aby wyłączyć natrętne urządzenie, ale to nie ono budziło mnie już o piątej nad ranem. Na wyświetlaczu telefonu migał napis Alaric. Jak mogłam zapomnieć o treningu?!
- Halo?! – odebrałam w ostatniej chwili.
- No wreszcie odebrałaś! – powiedział nie co zirytowany.
- Przepraszam. Wczoraj zapomniałam ustawić sobie budzika ,ale już wstaje za piętnaście minut mogę zacząć trening – powiedziałam już nie co jaśniej myśląc.
- Wiem, co się wczoraj stało, dlatego dzwonie. Może chcesz rozpocząć ćwiczenia od jutra? – powiedział z wyraźną troską w głosie.
- Nie! – warknęłam – Chce zacząć już dziś. Potrzebuje tego.
- Dobrze, a więc widzimy się za piętnaście minut na boisku szkolnym. Dobiegnij tam lekkim truchtem, to będzie idealna rozgrzewka.
- Ok. Do zobaczenia – powiedział odrzucając połączenie. Wyskoczyłam z łóżka lekko się zataczając. Cóż wczorajsze zdarzenia dały mi się we znaki. Płacz wykończył mnie na tyle, że zasnęłam w ramionach Damona. To było nierozważne. Nie mogę się układać z wampirami. Mam zamiar je zabijać!
Ubrałam czarny dres, a potem zbiegłam po cichu do kuchni. Nie chciałam obudzić czujnych mieszkańców. Gdyby rozszyfrowali mój plan byłoby po mnie. Nawet Stefan mógłby się nieźle wkurzyć. Napiłam się szybko soku pomarańczowego i wzięłam proszek na ból głowy, po czym wyszłam na świeże powietrze. Cały świat otulony był lekką mgłą która powstrzymywała pierwsze promyki słońca. Półmrok był dość niepokojący, ale zignorowałam lekki strach i ruszyłam wolno w stronę umówionego miejsca. Szaleństwo rozpoczęło się dopiero w połowie lasu, który musiałam przemierzyć, aby dostać się do miasteczka. W duchu przeklinałam rodzinę pani Flowers. Mogli założyć pensjonat w nie co przyjaźniejszym miejscu! Wyraźnie przyśpieszyłam rozglądając się wkoło spanikowana. Wtedy wśród drzew dostrzegłam znajomą postać. Stanęłam sparaliżowana i wpatrywali się w czekoladowe oczy osoby, która już nie żyła. Wiem, że nie powinnam się bać własnego ukochanego, ale przez moje ciało przechodziły kolejne fale dreszczy. Możliwości są tylko dwie: albo zwariowałam, albo duchy naprawdę istnieją. Zdecydowanie wolałam pierwszą wersję. Potrząsnęłam głową, alby wyrzucić z niej ten obraz. Powiodło się! Kiedy znów spojrzałam w tamtą stronę, nikogo tam nie było. Dziwne uczucie strachu minęło, a ja już nie co spokojniejsza ruszyłam w dalszą drogę. Już z daleka widziałam postać na boisku, która najpierw skakała na skakance, aby po chwili wykonać kilkanaście pompek.
- Już jestem! – krzyknęłam, siląc się na wesoły ton.
Mężczyzna zrobił jeszcze kilka ruchów, aby po chwili lekko unieść się do pozycji stojącej.
- Jestem pod wrażeniem. Myślałam, że zrezygnujesz, ale skoro jednak przyszłaś, to zaczynajmy. Rozciągnij się trochę i zaraz ruszamy w dalszą drogę.
Wykonałam jego polecenie. Ruch sprawiał, że poczułam się lepiej i nie myślałam o wszystkim co mnie przytłacza. Postanowiłam puścić w niepamięć dzisiejsze wydarzenie. Zdecydowanie widzę Ericka, dlatego że za nim tęsknię, a jeśli to się powtórzy po prostu pójdę do lekarza.
Biegliśmy już ponad godzinę, a mój organizm zaczął się buntować. Po plecach płynął mi lepki pot nie co chłodząc płonące ciało. Nie miałam siły stawiać kolejnych kroków, ale wiedziałam, że jeśli przystanę, to runę na ziemie i nie ruszę się więcej.
- Co już nie dajesz rady? – kpił ze mnie Alaric, próbując wzbudzić we mnie wkurzenie, które dodałoby mi więcej sił.
Z moich ust wydarł się jęk zmieszany z wściekłym warknięciem.
- Nie poddam się – powiedziałam zaciskając zęby i próbując dogonić nauczyciela.
Pobiegliśmy jeszcze kawałek i znaleźliśmy się pod domem Salzmana. Ostatkiem sił usiadłam na schodach. Ból przeszywał wszystkie moje mięśnie, a serce biło w szybkim i nierównym tempie. Ciało szarpało się próbując zaczerpnąć jak najwięcej powietrza.
- Przyda ci się – powiedział Alaric podając mi butelkę wody. Odkręciłam korek i zaczęłam pić. Nawet nie wiedziałam, że byłam aż ta spragniona. Kiedy ja ledwo żyłam on nie wyglądał praktycznie na zmęczonego. Zmierzyłam go zdziwionym wzrokiem.
- Trening czyni mistrza – powiedział uśmiechając się przyjaźnie.
- Która godzina? – zapytałam widząc, że słońce pokonało mgłę i świeciło już dosyć jasno.
- Szósta trzydzieści – powiedział – Na dziś wystarczy.
- Jak to? Nie nauczysz mnie niczego pożytecznego? – zapytałam zdziwiona i wkurzona jednocześnie.
- To jest najbardziej przydatna umiejętność – powiedział spokojnie.
Spojrzałam na niego z pod zmrużonych powiek.
- Czasem tylko ucieczka może nam uratować życie – powiedział podnosząc się – Odwiozę cię samochodem do pensjonatu.
- Nie możesz. Damon się domyśli.
- Nadal nic im nie powiedziałaś?
- Chce mieć przewagę.
- Nie prawda. Chcesz mieć spokój od Damona. Rozumiem to tylko, że to tak nie działa. Salvatore jeśli się dowie będzie irytujący, aż do momentu, kiedy będziesz w stanie mu zagrozić. Wtedy zdobędziesz jego szacunek.  
- A co ze Stefanem? – zapytałam nie chcąc słuchać o czarnowłosym. Alaric zawsze potrafił logicznie wyjaśnić jego zachowanie, a ja nie chciałam w nim widzieć dobrze myślącego człowieka, tylko zwykłego potwora. Tak jest łatwiej. No dobra wczoraj był miły, ale wcześniej chciał mnie zabić!
- Stefan trenuje Elenę, by mogła się bronić, więc on cię zrozumie.
- Ok. -  zgodziłam się wsiadając do czarnego pick up’a.
Droga minęła nam bardzo szybko. Przez cały czas popijałam wodę, która była dla mojego ciała jak zbawienie.
- No to jesteśmy na miejscu.
- Dziękuję, Rick.
- Podziękujesz później. Do zobaczenia na lekcji– powiedział i posłał mi dziwny uśmieszek. Czy on chciał przez to powiedzieć, że chce mnie gruntownie przepytać?
- O nie! Jestem okropna w historii…
Na moje słowa mężczyzna zareagował głośnym śmiechem. Cóż, przynajmniej wiem dlaczego kiedyś przyjaźnił się z Damonem.
Ledwo wysiadłam w samochodu, bo moje nogi przypominały watę.
- Amelka? – zatrzymał mnie niespodziewanie.
- Tak?
- Jeśli chciałabyś jutro zrezygnować powiedz mi to wcześniej.
- Czemu myślisz, że będę chciała zrezygnować?
- Zobaczysz jutro rano. Radzę wziąć gorącą kąpiel – powiedział i odjechał.
Wzięłam głęboki wdech i pomaszerowałam w stronę drzwi. Byłam pewna, że o tej godzinie wszyscy już są na nogach. Jednak nie spodziewałam się, że drzwi otworzy mi pierwotna hybryda…
Rozdział nudny ;/ W sumie nic nie wnosi…

piątek, 11 stycznia 2013

Rozdział 18



Damon zareagował szybko. Wyciągnął komórkę i poinformował o zaistniałej sytuacji Stefana, a potem w wampirycznym tempie pognał tropić Alice i jej porywacza. Też chciałam pomóc, ale tak naprawdę nie posiadałam nawet jednej dziesiątej zdolności wampira. Bezsilność w takich momentach jest najgorsza. Nie mogąc wysiedzieć w miejscu, chodziłam wkoło po podjeździe i czekałam na przyjazd młodszego Salvatore. Na szczęście nie kazał na siebie długo czekać.
- Co się stało? – zapytał wysiadając z samochodu.
- Przyjechaliśmy sprawdzić co z moim domem, a przed wyjściem pokłóciłam się odrobinkę z Damonem. Alice wyszła pierwsza i po chwili usłyszeliśmy jej wrzask…
Chłopak zamyślony pokiwał głową na potwierdzenie, że rozumie, a potem wciągnął mocno do płuc powietrze i puścił się biegiem za czarnowłosym.
Zdezorientowana dalej tkwiłam tam sama. Moje myśli szalały. Co jeśli nigdy już nie odnajdziemy moich przyjaciół? Jeśli wszystkich zabił ten krwiożerczy potwór? Co jeśli teraz będzie polował na mnie? W końcu razem tworzyliśmy paczkę. Zostałam im tylko ja…
Jak na zawołanie poczułam na skórze zimny wiatr. Rozejrzałam się czujnie mimo, że słońce nadal świeciło wysoko na  niebie. Jak to możliwe, że ten wampir także chodzi po słońcu? Musiał by mieć pierścień taki jak bracia, albo musi być… bardzo silny.
Szybkim krokiem podeszłam do swojego samochodu i zabarykadowałam się w nim.
Na pewno ją znajdę – powtarzałam w myślach jak mantrę. W końcu Damon obiecał mi, że nic nam się nie stanie. Tak! Zaufałam potworowi, który próbował mnie zabić.

Damon
Odbiegłem od domu Amelii jakiś nie duży kawałek i zniecierpliwiony oczekiwałem na brata. Nadal nie mogę uwierzyć, że to właśnie On mógł porywać przyjaciół mojej współlokatorki! Jednak wszędzie rozpoznam ten zapach! Jak osoba uważająca mnie za przyjaciela, nie poinformowała mnie o tak ważnej sprawie?!Ze złości cały drżałem. Jeśli bym wiedział nie obiecywał bym nic Amelce, a teraz…. Jak ja mam jej spojrzeć w oczy? Musiałem udawać, że szukam jej małej rudowłosej koleżaneczki.
- Co tu się do cholery dzieje, Damonie? – powiedział Stefan
- No wreszcie, już myślałem, że wolałeś pogadać z wiewiórką zamiast z własnym bratem.
W odpowiedzi usłyszałem ciche warknięcie. O tak! Wkurzanie Stefcia poprawiało mi humor.
- Tak dobrze wyczułeś. Naszego małego rudzielca porwał Klaus. Uprzedzając pytanie, nie mam pojęcia po co.
- No to sprawa jest prosta. Trzeba…
- Nie jest prosta! – przerwałem mu – Amelia nie może się o tym dowiedzieć, bo każe mi odebrać jej przyjaciółeczkę i pewnie całą resztę, a Klaus jest moim przyjacielem. Nie mogę od niego wymagać zwrotu łupu. Zwłaszcza, że nie wiem po co mu te dzieciaki.
- Wiesz co? Ta wasza przyjaźń jest totalnie popieprzona!
- Owszem, ale tylko dzięki niej wszyscy żyjemy.
- Ok. to co robimy?
- Zabierz Amelie do pensjonatu i powiedz, że ja nadal szukam Alice. W tym czasie złoże wizytę Nikowi i wybadam sprawę.
Braciszek grzecznie pokiwał głową i pobiegł do naszej małej współlokatorki. Ja natomiast poruszyłem włosy palcami i zostawiając je w nieładzie ruszyłem w drogę do domu Mikelsonów.
Poruszałem się w zawrotnej prędkości i jednocześnie układałem w głowie plan rozmowy z moim przyjacielem. Jak zwykle na moich ustach igrał ironiczny uśmiech mający na celu zakryć moje inne uczucia. Musiałem to wszystko dobrze rozegrać. Chce się dowiedzieć po co mu te dzieciaki, ale na tyle delikatnie aby nie zaszkodzić mojej narzeczonej. Hm… Jak to ładnie brzmi.
W końcu stanąłem przed drzwiami i zapukałem w nie trzykrotnie. Nie musiałem długo czekać. Zaraz się otworzyły, a w nich stanęła pierwotna hybryda we własnej osobie.
- Witaj, przyjacielu! – Przywitał mnie ze szczerym uśmiechem. – Spodziewałem się ciebie, a nawet kupiłem Burbona  - powiedział i gestem zaprosił mnie do swojej willi. Od razu pokierowałam swoje kroki do jego pracowni. Nie chciałem, żeby reszta stukniętej rodzinki z Rebekah na czele nas podsłuchiwała. Pokoje w budynku były idealnie wyciszone przez co mieliśmy odrobinę prywatności. Zresztą w pracowni stał najlepiej zaopatrzony barek. Cóż Klaus kochał rysować po alkoholu, a najbardziej podobizny Caroline. Wiedziałem o tym człowieku naprawdę dużo, a czasem praktycznie nic. Mówił tylko to co chciał. Zazwyczaj wtajemniczał mnie w swoje plany ,,zawodowe’’, więc czemu tego nie zrobił tym razem?
- Napijesz się? – powiedział podając mi szklankę ze złocistym płynem.
- Dzięki – powiedziałem biorąc ją od niego. Luźno ruszyłem przez pokój oglądając nowe rysunki.
- Przykro mi, że nie poinformowałeś mnie o swoich planach zwłaszcza, że dotyczą mojej Amelii… - powiedziałem udając zainteresowanie jednym z obrazów, a potem powoli odwracając się w stronę blondyna.
- Dobry nie? – zapytał wskazując oglądany wcześniej przeze mnie obraz. – Cóż, potrzebuje ich. Możesz być pewny, że nie tknę Amelii. Takich rzeczy nie robi się przyjaciołom, a  zresztą Przyrzeczenie to za mocna więź bym mógł ją zniszczyć.
- Tak zdecydowanie ten jest najlepszy. Wiec, do czego potrzebujesz przyjaciół mojej narzeczonej ?
- To proste. Oni są …

Amelia
Oczekiwanie na Damona dłużyło mi się strasznie. Mimo że Stefan poinformował mnie, że zapach tamtego wampira był za słaby by za nim podążyć, to nadal miałam nadzieję, że czarnowłosy odnajdzie Alice. Siedziałam z Eleną i popijałam zioła na uspokojenie przygotowane przez panią Flowers, kiedy straszy Salvatore w końcu wrócił. Szybko ruszyłam w jego stronę.
- I co? – zapytałam z nadzieję w głosie.
Damon popatrzył na mnie smutno i pokręcił głową. W moich oczach pojawiły się nie proszone łzy. Odwróciłam się szybko  i powiedziałam, że się już położę, w końcu jutro musze iść do szkoły.
Rzuciłam się szybko na łóżko i zaszlochałam cicho. Skoro teraz ich nie odnalazł Damon to, ich szanse spadły do zera. Prawdopodobnie mogą już nie żyć. Nie miałam ochoty już żyć. Świat znów mi się rozpadł tak jak po śmierci Erica. Potrafiłam tylko wylewać słone łzy.
Usłyszałam za sobą ciche skrzypnięcie drzwi, a potem łóżko delikatnie się ugięło. Woń drogich perfum i Burbona otuliła mnie.
- Proszę, zostaw mnie samą… - wychlipałam.
Jednak wampir nie posłuchał. Obrócił mnie i przytulił.
- Przepraszam – wyszeptał – Przepraszam za wszystko…


                                    Czytam = komentuje ;P

Łączna liczba wyświetleń